Chociaż pierwotne plany przewidywały nocleg pod namiotem jednak ostatecznie - po konsultacji z Żoną Roweromaniaka - noc biwaczku grzybowego postanowił Roweromaniak spędzić w znanej sobie tomaszewskiej drewnianej budoambonie. Przyczyny tego stanu rzeczy były dwie i obie poważne:
Zmiana w prognozie pogody zapowiadająca deszcz już w nocy, o czm ostrzegała Żona Roweromaniaka; przed wyjazdem z Poznania pogodynka przewidywała deszcz dopiero ok. 9 rano, a więc już po zwinięiu biwaku. Nowa prognoza się sprawdziła; deszcz padał w nocy co najmniej dwa razy, a przynajmniej dwa razy jego odgłosy Roweromaniaka obudziły, nie był jednak zbyt obfity ani intensywny.
Roweromaniak zebrał sporo grzybów, które w budoambonie mógł rozłożyć na podłodze unikając ich zaparzenia w rowerze i zmniejszając przewożoną masę przez odparowanie sporej ilości wody. Dzięki temu grzybki dojechały do kuchni Roweromaniaka w doskonałym stanie i mogły przetrwać jako surowiec na prawdziwkowe kotlety jeszcze przez kilka dni. Nocleg w wygodnej budzie oznaczał jednak - z racji przewiewności tejże budy - gorszy komfort termiczny, jednak Roweromaniak był na to przygotowany i miał odpowiednie śpioszki oraz ciuchy uzupełniające niezbędne przy zabranym letnim śpiworku. Spało się więc Roweromaniakowi całkiem przyjemnie, chociaż w pozycji w zygzak - prycza w budzie jest dość krótka. Obudził się Roweromaniak dość późno i po przepakowaniu grzybków opuścił noclegowisko dopiero pół godziny po ómej.