Pomny miłych wspomnień z ubiegłorocznej majówki uznał Roweromaniak iż zdałoby się odwiedzić nieznane mu wschodnie krańce Doliny Baryczy i że majowy łykend jest po temu czasem jak najbardziej odpowiednim. Kupił więc bilet na banę do Przygodzic jadącą, załadował bicykl spyżą, maszynerią do jej uzdatniania, spaniem, ubraniem, sprzętem, szpargałami przeróżnymi i ruszył. Ponieważ w dzień wyjazdu (poniedziałek, 29. kwietnia) pogoda się ustaliła (tzn. nie trzeba się było zastanawiać, czy będzie padać, lecz jedynie jak długo deszcz ten potrwa i po ilu minutach spokoju zacznie lać ponownie), dorzucił Roweromaniak do bagażu pozostawiany zazwyczaj w domu namiot, co okazało się posunięciem nad wyraz przewidującym: z trzech nocy spędzonych w lesie nie padało tylko podczas jednej, a zadaszonych miejsc dogodnych na biwak i oddalonych od ludzi znaleźć się nie udało. Kaczkowata pogoda przy późnojesiennej temperaturze niezbyt się Roweromaniakowi spodobała, niemniej plan swój wykonał: zwiedził nieznaną część Doliny Baryczy od Antonina do kompleksu Potasznia, po czym udał się (w lejącym cały czas deszczu) na spotkanie z Żoną Roweromaniaka we Wrocławiu naznaczone.