Pani Aura choruje coś w ostatnich czasach i to poważnie - pory roku jej się zdecydowanie poprzestawiały:
jesień była w sierpniu (byłem wówczas na całkiem udanym grzybobraniu, jednak zmarzłem co-nieco we właściwym co do daty letnim śpiworze chociaż miałem ze sobą przenaczone na jesień śpioszki),
zima przyszła w listopadzie (i to jaka: ze śniegiem i solidnym mrozem) oraz
wiosna wyraźnie szykuje się do przyjścia w lutym - zakwitły już pierwsze kwiatki forsycji; o przebiśniegach nie wspomnę - te kwitną już od dwóch tygodni. Lutowa wiona ma trwać do 4 marca (15 stopni), piątego ma być chłodniej, a od szóstego - przymrozki. Pierwszego marca widać było pracujące pszczoły. Pierwszy atak tej choroby odnotowała Pani Aura już w roku 2022 (zima z obfitym śniegiem panująca przez trzy tygodnie grudnia zakończona kilkunastostopniowym ociepleniem przed sylwestrem), jednak później chróbsko się cofnęło i wiosna była raczej spóźniona z majowymi przymrozkami w Poznaniu i nawet czerwcowymi gdzieś koło Suwałk. Wiosenne opóźnienie utrzymywało się również w innych częściach świata: monsun w Indiach i na Cejlonie się opóźnił co Roweromaniakostwo odczuli na własnej skórze jako ponadstandardowy upał w czerwcu w Śrinagarze i nadspodziewanie dużą ilość opadów podczas listopadowych wakacji w Sri Lance. Jednak w Azji to opóźnienie pozostało i przeszło - jak się wydaje - w normalną zimę, a w Polsce - jak widać za oknem - niezupełnie.