Gdy z początkiem roku 2024 stało się jasne iż planowany na luty wyjazd do Kenii nie dojdzie z powodu choroby w rodzinie do skutku, Roweromaniak zaczął szukać czegoś zastępczego, co byłoby porównywalnie atrakcyjne przyrodniczo i co dałoby się wcisnąć w dziurę czasową pomiędzy czerwcowym wyjazdem do Tunezji a zimowym wyjazdem planowanym na pr`ełom stycznia i lutego roku 2025. Czarna Afryka, pomimo wcześniejszej zgody na Kenię, została odrzucona przez Żonę Roweromaniaka, Ameryka odpadła z braku dostatecznie atrakcyjnych wyjazdów jesiennych, podobnie odpadła Azja. W końcu Roweromaniak wrócił do przeglądania ofert wykluczonych wcześniej i wybrał Madagaskar, odrzucony niegdyś gdyż nie ma tam nic do zwiedzania. Jednak preferencje Roweromaniakostwa zmieniły się w ostatnich kilku latach z zabytków na przyrodę i Madagaskar został zaakceptowany mimo pewnej hardkorowości przedsięwzięcia - zadecydowała unikalna przyroda czerwonej wyspy, atrakcyjna cena i fakt, że nikt ze znajomych Roweromaniakostwa jeszcze na Madagaskarze nie był. Wyjazd okazał się mocno męczący, głównie z powodu fatalnego stanu dróg (średnia szybkość przejazdu nie przekraczała zazwyczaj 30 km/h, a niekiedy spadała do kilometrów 15, czyli szybkości powolnego cylisty) i wyjątkowo ciasnego autobusiku. Również hotele i lodże odbiegały mocno od europejskich standardów, miały jednak działające łazienki i toalety osobne dla każdego pokoju oraz działający internet, chociaż zwykle jedynie w recepcji. W niektórych lodżach wyłączano na noc prąd na co Roweromaniak był przygotowany - zabrał dwa spore powerbanki. Wykupione w zestawie obiadokolacje były obfite, jednak poziom higieny madagaskarskiej doprowadził do tego, że problemów żołądkowych na całym wyjeździe nie miały jedynie ze dwie osoby - Roweromaniakostwo też na choróbsko się załapało, szczęśliwie jednak na krótko. Śniadania były francuskie, czyli fatalne: bułka, ciastko i jajko, najczęściej w formie rozbełtanej, zwanej przez kucharzy omletem, z którym jednak wyrób ten miał wspólny jedynie główny składnik - w smaku był zdecydowanie nieciekawy. Codziennie przewidziany był postój obiadowy, z czego Roweromaniakostwo zazwyczaj korzystali, niekiedy biorąc obiady osobne, niekiedy jeden na dwoje. Jedzenie było niedrogie i zazwyczaj obfite oraz smaczne, chociaż zapewne walnie przyczyczyło się do niestrawności u niektórych uczestników. Zdarzało się niedopieczone mięso pochodzące zapewne ze sklepu pod chmurką, sklepu nie tylko bez lodówki, ale nawet bez lady czy stołu. Lot mieliśmy z Warszawy z przesiadką w Paryżu - czyli nieco dookoła. Ze względów bezpieczeństwa jeden samolot odwołano i powrót był opóźniony o blisko dobę, przebiegając przy tym trasą jeszcze dłuższą niż lot tam. Grupa była nieliczna: 18 uczestników, pilot, przewodnik lokalny, kierowca i dwoje stażystów (razem 23 osoby), co i tak oznaczało spory tłok w autobusie Madagaskar okazał się krajem wyjątkowo biednym i zacofanym, najbiedniejszym ze wszystkich odwiedzonych dotychczas przez Roweromaniaka; przysłowiowe biedne Indie wydają się być znacznie zamożniejsze. Odwiedzane przez nas sklepy, niedostępne z powodu biedy dla większości tubylców, miały ceny porównywalne, a niekiedy nawet wyższe niż w Polsce (1,5 litra wody źródlanej ok. 2 złote, litr mrożonej herbaty - 15 zł, półbagietka półtora złocisza). Większość towarów w tych sklepach była importowana, a nieliczne towary lokalne sprowadzane z (zazwyczaj) odległych fabryk działających w oparciu o importowane surowce, maszyny i opakowania. Co ciekawe, luksusowe w lokalnym rozumieniu knajpy obiadowe były relatywnie tanie - koszt ludzkiej pracy i czasu jest na wyspie niewielki. Zakupów w sklepach i na straganach dla autochtonów nie ryzykowaliśmy. Pewnym zaskoczeniem dla Roweromaniaka był względnie łatwy dostęp do darmowych publicznych toalet, najczęściej na stacjach benzynowych przy dużych sklepach lub w restauracjach. Standard ich pozostawiał zazwyczaj trochę do życzenia, jednak nie były to ani sławojki, ani prymitywne betonowe małysze - pod tym względem było lepiej niż np. w Senegambii czy w Indiach. Płatne toalety (koszt w przeliczeniu ok. 20 gr.) zdarzały się lecz były rzadkością. Przyroda Madagaskaru nie zawiodła i zgodnie z zapowiedziami okazała się fascynująca. Aby obserwować zwierzęta (głównie małpiatki i jaszczurki) czerwoną wyspę należy odwiedzać w porze deszczowej. Byliśmy na jej początku i deszcze nie dały się we znaki, jednak przyroda nie była jeszcze zupełnie ożywiona po porze suchej. Padało zazwyczaj w nocy a jedyny deszcz w dzień złapał nas podczas jazdy autobusem. Wybrany termin miał dodatkowy plus w postaci kwitnących drzew, w tym pięknego płomienia Afryki (początek kwitnienia) oraz będących w pełnym rozkwicie żakarand o obfitych niebieskich kwiatach. Odwiedziliśmy kilka parków narodowych i rezerwatów, które na Madagaskarze zwiedza się wyłącznie z lokalnymi przewodnikami wyszukującymi miejsca przebywania zwierząt i - niekiedy - wabiącymi je dźwiękiem naśladującym zawołania naturalne. Doskonała znajomość terenu przez opiekujących się nami lokalsów umożliwiła zobaczenie wszystkich zwierząt zapowiadanych w programie wycieczki. Pewnym zaskoczeniem była znikoma ilość ptactwa. Na polach ryżowych widywało się niekiedy czaple, ale połączone kanałem nadbrzeżne jeziora - z wyglądu idealne siedliska ptactwa wodnego - były praktycznie ptaków pozbawione, zapewne dlatego, że ptaki zostały wyjedzone przez tubylców. Pobyt na Madagaskarze składał się z dwóch części: autobusowego rajdu na południe (łącznie ok. 1700 km) i mniej ruchliwej wyprawy na wschodnie wybrzeże z jednodniowym odpoczynkiem nad oceanem; obie części zaczynały się i kończyły w stolicy kraju, której zwiedzanie przewidziane był na po powrocie z wybrzeża. W odczuciu Roweromaniakawakacje magaskarskie należą do najciekawszych z dotychczasowych wyjazdów wakacyjnych. Pomimo kiepskich warunków na miejscu