Grecja / Gmina Chersonisos
Artykuły: txG98. W góry!
Jeden z dni objazdówki Krety przeznaczony był w planach organizatora wyjazdu na wycieczkę na Santorini. Był to wyjazd fakultatywny, a więc dodatkowo płatny i nieobowiązkowy, z której to nieobowiązkowości Roweromaniakostwo postanowili skorzystać jeszcze pred dotarciem na Kretę, a to z racji odległości dzielącej obie wyspy. Wodolot z Krety na Santorini płynie 2,5 godziny w jedną stronę, do czego trzeba doliczyć godzinę na dojazd zhotelu do portu, czyli przy dobrej pogodzie spędza się 7 godzin w podróży[1] i na zwiedzanie zostaje niewiele czasu, nie ma też możliwości zobaczenie pięknego zachodu słońca, z którego Santorini słynie. Zostali więc Roweromaniakostwo w Chersonisu, jednak kisić się w hotelu nie zamierzali.
Rano poszli nad morze zwiedzić miejscowość, po czym Żona Roweromaniaka uznała, że będzie się przypiekać na plaży, a Roweromaniak postanowił odwiedzić pobliskie góry, których wysokość oszacował na jakieś pół kilometra, a które wznosiły się kilka kilometrów od hotelu. Zerknął więc Roweromaniak na elektromapę, odnalazł na niej przejście przez jedyną widoczną przeszkodę terenową czyli tzw. nową drogę narodową biegnącą u podnóża gór, kupił butlę wody, zabrał kilka cukierków i wafelków i poszedł.
Jako że był to już któryś dzień od przylotu więc do upału Roweromaniak zdążył już nieco przywyknąć, nadto niósł ledwo jakieś sześć-siedem kilo wszystkiego (z ciuchami i sandałami na sobie włącznie), czasu miał sporo, nigdzie się nie spieszył, droga nie była zbyt stroma, więc szło mu się całkiem szybko. Przeszedł Roweromaniak pod szosą i nieco dalej zobaczył biegnącą w kierunku szczytów gruntową drogę. Elektromapa pokazała, że to może być właśnie ta droga, której Roweromaniak szuka, więc poszedł. Minął tablicę informującą że idzie przez las truskawkowy po czym przystanął, gdyż wydawało mu się, ze z upału ma omamy: słyszał bowiem jakieś dźwięki odgłos dzwonów przypominające. Była to południowa pora w niedzielę i może to na mszę dzwonili, jednak kościoła w pobliżu nidzie widać nie było, elektromapa też niczego nie pokazywała. Łyknął więc Roweromaniak nieco wody, uznał że się przesłyszał i ruszył dalej.
Za winklem sprawa się wyjaśniła: dostrzegł był Roweromaniak sprawców omamów - kreteńskie kozy z dwonkami u szyi. Od momentu przejścia pod szosą wzdłuż drogi ciągnął się płot, dość rachityczny, jednak odgradzający szosę (a później górską drogę) od dalszego pobocza. Płot ciągnął się kilometrami, był wszędzie, zarówno na otwartym terenie, łąkach jak też w lesie i, jak to teraz stało się jasne, odgradzał gigantyczne pastwisko dla kóz pasących się swobodnie w górach[2].
Minął Roweromaniak zrujnowaną wiatę tutystyczną (być może niegdyś zbudowaną dla takich jak on wariatów łażących w upał po górach) i dotarł do bramy przegradzającej drogę, którą podążał. Brama była zamknięta jedynie na pętlę ze sznurka i aby przejść dalej wystarczyło sznurek odwiązać bez konieczności pokonania płotu. Za bramą droga się nie zmieniła: nadal była to kamienista droga gruntowa w bardziej stromych miejscach wzmacniana betonem. Zmieniły się jednask warunki, co Roweromaniaka ucieszyło - droga wyszła zza zasłony pasma górskiego i zaczęło dość silnie wiać (trzeba było zdjąć kapelusz). Wkrótce pojawiły się fantastyczne widoki na brzeg morski, drzewka i wyższe krzaki gdzieś zniknęły, a zamiast nich pojawiły się jakieś twarde i niekiedy kolczaste krzewinki uniemożliweiające schodzenie z drogi - obdarłyby nogi Roweromaniak ze skóry. Wszedł w końcu Roweromaniak na wierzchołek, usiadł sobie na kamieniu, zadzwonił do Żony Roweromaniaka, zerknął na gps (wskazywał nieco powyżej 500 m npm), zjadł przyniesione wafelki, popił wodą i ruszył w dół na kolację.
Początkowo zaczął schodzić na skróty kozimi perciami na drugą stronę pasma górskiego prowadzącymi, jednak kolczaste krzewinki szybciutko przywołały go do porządku i - jak niepyszny - wrócił Roweromaniak na drogę, którą przybył. Zejście w dół znaną drogą nie nastręczało jakichkolwiek problemów, a jedyną ciekawostką był konwój dwóch ciężarówek spotkany kilkaset metrów poniżej bramy - to jechała do wieczornego udoju obsługa kóz (jedna z ciężarówek wiozła zbiornik na mleko).

Cały spacer liczył sobie ok. 17 kilometrów odległości i ok. 800 metrów podejść (odległość nieco mniejsza niż w Samarii, podejść pięć razy więcej) i nie nastręczał żadnych problemów, ani technicznych, ani orientacyjnych. Droga była na tyle lekka, że po powrocie poszedł jeszcze Roweromaniak z Żoną Roweromaniaka do mariny obejrzeć zachód słońca. Przez cały czas spaceru powyżej nowej drogi poza koziarzami nie spotkał Roweromaniak nikogo: ani mieszkańców (początkowo widać było zabudowania), ani turystów.
[Data utworzenia: 08 sierpnia 2018]


txG98. W góry!

Przypisy:
[1] W rzeczywistości było jeszcze gorzej: tego dnia wiał silny wiatr i wodolot płynął o godzinę dłużej, a kołysanie było takie, że jak stwierdził jeden z uczestników: "nigdy jeszcze nie widział tylu ludzi tak harmonijnie rzygających".
[2] Takie płoty i pastwiska widział później |¤rw| wielokrotnie - pastwiska dla kóz są na nieomal każdym niezamieszkałym terenie górskim Krety, którego nie udało się przemienić mieszkańcom w gaj pomarańczowy lub oliwny, czyli na każdym terenie mocniej skalistym.

Powiązania 


Zobacz: Zdjęcia gór nadmorskich: [wszystko], [wybrane], panoramy, szczyt, infrastruktura, kozy oraz spacer.