Pierwszy tegoroczny (2024) biwak wypadł Roweromaniakowi na skraju lasu i obsianego poplonami (żyto) pola w warunkach nieomal idealnych. Namiot rozbijał Roweromaniak w promieniach zachodzącego słońca, na suchej trawie w bezdeszczową pogodę na wygodnym podłożu bez szyszek (znalazłem tylko dwie). Blachosmrodów nie było w zasięgu wzroku i słuchu, świateł niewiele. Niestety, gdy nad ranem siusiu nakazało Roweromaniakowi wstać, miał później problem z zaśnięciem: słychać było kombajn, zapewne koszący w pośpiechu kukurydzę przed zapowiadanymi solidnymi opadami. Poza tym noc była - chociaż chłodna - luksusowa: sucha, bezdeszczowa i bez rosy porannej. Poranną ciszę przerywały co prawda krzyki żurawi, jednak dopiero w czasie, gdy Roweromaniak już nie spał.