Jestem (a raczej byłem) jednym z dwóch kościołów ewangelickich zachowanych w Wielkopolsce w stanie niezmienionym. Jestem też podobno prawem chroniony, chociaż nie wiem, co to właściwie znaczy: nikt mnie nie chronił przed zaciekającym przez dziurawy dach deszczem ani przed sypiącym się przez wybite okna śniegiem.
Cierpiąc z każdym przeżytym rokiem coraz mocniej nie miałem już sił do znoszenia okrutnych kaprysów losu, jakże odmiennego od losu mojego kuzyna z Rakoniewic. Nie chcąc cierpieć dłużej i chcąc umrzeć godnie wybrałem eutanazję. Ponieważ nie była możliwa gdyż jestem (podobno)
zdecydowałem się na samobójstwo. Gdy się zawaliłem podłączono mi kroplówkę w postaci podpór pod jeszcze stojącą częścią ściany. Nadal jestem zabytkiem, nadal prawnie chronionym i nadal nie mam żadnej nadziei ani na godny żywot, ani na szybką i bezbolesną rozbiórkę.
Ilu jeszcze moich krewnych musi się rozsypać z nadmiaru opieki, zanim rzeczywiście ktoś zacznie nas chronić?
(Były) kościół ewangelicki w Sierakowie |