Szczeniak przypałętał się do mnie gdy znużony wyjątkowo mozolną w roku 2007 Kopaszewską Drogą Krzyżową (woda do pół łydki, błoto po cojones) przysiadłem sobie na kamieniu przy kościele w Rąbiniu aby spożyć małe co-nieco i, oczywiście, zaraz zaczął żebrać. Musiał chyba przybiec gdzieś z końca wsi, gdyż zanim się pojawił, zdążyłem rozprawić się z konkretami i pozostały mi jedynie musujące cukierki i herbata - nic więc nie wskórał. Gdyby był zjawił się wcześniej, też nic by nie dostał - nie zgodziłby się na to mój poznański wąż kieszeniowy. Psiak był młody i dość żwawy. Aby pstryknąć mu fotki musiałem odczekać ok. kwadransa aż się zmęczy. Miał ciekawą sierść: wśród czarnych, nieomal smolistych włosów, trafiały się pojedyncze siwo-białe, jak u albinosa.