Schodząc przedwcześnie z grani Niżnych Tatr z powodu licznych awarii przez Panią Aurę zesłanych natknął się Roweromaniak na dziwną ścieżkę biegnącą prostopadle do drogi prowadzącej dnem dol. Ździarskiej. Schodziła ona w jedną stronę w dół nad sam brzeg potoku w miejscu, w którym nie ma ani mostka ani brodu, ani niczego ciekawego, a w drugą pięła się stromo w las mocno zlodzoną percią. Widok ten wielce Roweromaniaka ucieszył gdyż musiała to być scieżka wydeptana przy donoszeniu wody do niewielkiego schronu Budnárka, o którym to schronie Roweromaniak wiedział jedynie że znajduje się gdzieś w tej okolicy, a w którym zamierzał przenocować. Podszedł więc Roweromaniak napotkaną ścieżką nieco w górę i odnalazł całkiem przytulną utulną (jak takie schrony zwą Słowacy), w dodatku zupełnie pustą. Wszedł, zrzucił wór i natychmiast musiał zejść ponownie w dół po wodę, której z braku odpowiedniej ilości pojemników przyniósł tylko dwa litry - za mało na biwak (w schronie były puste butelki po mineralce). Wróciwszy do schronu narąbał drzewa, nahajcował w schroniskowej kozie i stopiwszy michę śniegu wymył się porządnie ciepłą wodą, pierwszy raz od blisko tygodnia. W schronie było wygodne wyrko z miękkim materacem co sprawiło, że biwak w Budnarce był najprzyjemniejszym noclegiem podczas całego pobytu na Słowacji.