Jesień 2009 pozostawiła po sobie, jak zwyczaj i natura nakazują, mnogość owoców i nasion w różnej postaci. Zwisają sobie smętnie z gałęzi w oczekiwaniu aby wiosną spaść na ziemię, wykiełkować, a za czas jakiś wytworzyć własne nasiona, które znów czekać będą wiosny, kiełkować... Nie zadają sobie trudu rozmyślania o ocieplaniu czy też oziębianiu klimatu, nie rozważają, które prawa są naturalne, które nie, nie zastanawiają się nawet, czy zostaną pożarte, nim same zdążą się rozmnożyć. I zapewne będą istnieć na Ziemi znacznie dłużej niż ludzie, niezależnie od porozumienia z Kioto i braku porozumienia z Kopenhagi, a każdy kilogram C02 potraktują jako doskonały pokarm, mając w poważaniu informację, czy jest to dwutlenek węgla z elektrowni opalanej węglem, ropą lub gazem, czy też wydychany przez podskubujące nasiona ptaszki. Odczują jednak sól, którą z racji pogody rozsypujemy im bez umiaru przy korzeniach, chociaż też nie będą znały przyczyny swojego marnego samopoczucia. Jeżeli człowiek zniszczy kiedyś życie na Ziemi to nie przez emisję freonów (jak mówiono kilka lat temu) czy też dwutlenku węgla (jak się mówi dzisiaj) lecz przez własną pychę i butę, która podpowiada mu, iż własna wygoda jest ważniejsza od Doliny Rospudy, a czarna jezdnia zimą od rosnących przy drodze drzew. I nie zapobiegną temu żadne konferencje radzące nad zbawieniem świata poprzez budowę wiatraków i pompowanie dwutlenku węgla pod ziemię.