2420.  Majowy łykend w Wolsztynie [02-03/05/2008]

Jak Roweromaniak zapowiedział, tak i uczynił: pojechał na łykend (a przynajmniej jego część) do Wolsztyna, pomóc niezbyt licznym tej miejscowości mieszkańcom w zbożnym dziele bicia ciastkowego rekordu - bez zewnętrznej pomocy mogliby konsumpcji nie podołać. Niejako "przy okazji" obejrzał sobie ciuchcie leciwe parą napędzane, licznie w mieście na czas bicia rekordu zgromadzone, a także odwiedził kilka miejscowych zabytków, co też i innym przyjezdnym poleca.

 2420-1.  Największe ciacho świata [02/05/2008]
Majowy łykend w Wolsztynie, rozdział 1.
Żona Roweromaniaka, osoba rozmiarów niezbyt dużych jednak słusznych, oznajmiła mi ostatnio postanowienie swoje, może nie specjalnie nowe, lecz dla znanego łasucha, jakim jest Roweromaniak, wielce zatrważające: Oto na domowy indeks trafiły co smaczniejsze składniki wyżerki, jak schaboszczak z kapustą, boczek wędzony, ciasta i ciasteczka oraz inne łakocie jako rzekomo niezdrowe; wszystko to ma być objęte zakazem wnoszenia do dom i podawania na stół! Ponieważ Żona Roweromaniaka jest osobą stanowczą i przez kilka dni w swoich zamiarach wytrwać potrafi, musiałem byt swój na czas długiego majowego łykendu zabezpieczyć i, przypomniawszy sobie o pięknym pomyśle wolsztyńskim, w te odległe strony Wielkiej Polski się udać: We Wolsztynie mianowicie postanowili stworzyć ogromne ciacho, rozdzielić je między wszystkich chętnych i wspólnie pożreć. Można było zatem nie tylko jeść bez wyrzutów sumienia (i żoninych), lecz jeszcze samopoczucie sobie poprawiać myślą, iż się do uwiecznienia grodu w Xsiędze człek przyczynia: aby miasto do Xsięgi wpisane zostało, niezbędna była całkowita i zupełna konsumpcja ciacha, którego było 45 cetnarów lwowskich w jednym kawałku. Galeria: 1081A.

 2420-2.  Roweromaniak pilnuje ciacha [02/05/2008]
Majowy łykend w Wolsztynie, rozdział 2.
Roweromaniak tak się żoninymi zapowiedziami słodkiej posuchy przejął, że z regionalnej bany skorzystawszy już w kwadrans po jedenastej godzinie drugiego dnia maja do Wolsztyna dotarł, co by sporządzenia ciacha wedle własnego gustu dopilnować. Zostawiwszy na straży ciacha swój bicykl po brzegi przyrządami do jedzenia służącymi wypakowany, ruszył ciacho obejrzeć i sfotografować. Stwierdziwszy, iż Akademia Mistrza ciacho przyrządzająca biegłą w tej materii jest i nadzoru nie potrzebuje, nadto hałasem z głośników bezustannie dobiegającym i perspektywą kilkugodzinnego na konsumpcję oczekiwania zmęczony, udał się w miasto. Obejrzawszy wszystkie trzy zabytkowe kościoły w grodzie się znajdujące tudzież dom niejakiego doktora Kocha (od gruźlicy) i szacowne muzeum miejskie (niejakiego Rożka, już wcześniej z pomnika w Luboniu Roweromaniakowi znanego) oraz upewniwszy się, że skansen wolsztyński również w dniu następnym zwiedzać można na "plac z ciachem" powrócił. Galeria: 1081B.

 2420-3.  Roweromaniak pożerca [02/05/2008]
Majowy łykend w Wolsztynie, rozdział 3.
Na placu zrobiło się tłoczno jak w banie jadącej do Wolsztyna w czas parady ciuchć; zbliżała się bowiem pora krojenia ciacha. Jeszcze tylko wymieniono z nazwy sponsorów oraz z nazwiska cukierników, co ciacho sporządzili (nagradzając ich dodatkowo dyplomem Akademii Mistrza), rozdano zaproszonym rajcom puszki dla potrzeb zbierania datków na zbożny cel i rozpoczęto kroić, roznosić, pchać się do ciacha, a szczęśliwcy - pierwsi w kolejce - pożerać. Roweromaniak pchać się nie lubi więc swoje odczekał: widząc ogrom ciacha o bezpieczeństwo swoich interesów spokojnym był zupełnie. Otrzymawszy niewielką (jak na ten dzień i to miejsce - ledwie ze dwa razy większą niż porcja w cukierni) porcję pierwszy głód zaspokoił i wybrzydzać zaczął domagając się repety w kolorze czerwonym, czyli kawałka koła ze zjadanej lokomotywy. Dostawa kółek do miejsca oczekiwania Roweromaniaka chwilowo zawiodła, więc czasu mając sporo rozglądać się począł, szczególnie za niewiastami ciacho roznoszącymi.
Były wśród nich również Panie Wychowawczynie z domu dziecka, dla którego pieniądze wśród gawiedzi zbierano; okazały się obrotniejsze od zbierających rajców, niezbyt się do tejże zbiórki przykładających; Roweromaniak sądzi, że Panie Wychowawczynie więcej dla swych podopiecznych groszy zebrać zdołały.
Wreszcie nadeszła dostawa kółek i Roweromaniakowi podano część kółka z dawna oczekiwaną. Było to pod koniec czasu przewidzianego na konsumpcję, więc porcje uległy zwielokrotnieniu; porcja ważyła zapewne ponad kilo i aby ją zjeść potrzebne było jakieś pół godziny. Wyżerka wystarczyła do końca dnia: obiad ani kolacyja tego dnia wzięcia nie miały zupełnie. Galeria: 1081C.

 2420-4.  Wieczorny koncert na parę i gwizdki [02/05/2008]
Majowy łykend w Wolsztynie, rozdział 4.
Odczekawszy mało-wiele (aby ciacho należycie w żołądku ułożyć się mogło) wyruszył Roweromaniak wzdłuż brzegu miejskiego bajora w poszukiwaniu noclegu. Nieznalazłszy do Wolsztyna powrócił, albowiem na dziewiątą godzinę wieczorną (drugiego dnia majowego) zapowiedziano huczne widowisko z rodzaju światło i wdzięk, które koniecznie obejrzeć chciał i takoż obaczył. Prezentowała się orkiestra symfoniczna (z głośników) Bolero Ravela przedstawiając, do którego pogwizdywały i posapywały osobliwie ciuchcie parowe, balet przy tym na obrotnicy odstawiając, czemu wielka ciżba gawiedzi zgromadzonej nadziwić się nie mogła.
Po ukończonym balecie spora część gawiedzi wiedziona niezrozumiałym popędem w stronę sypialni dla ciuchć przeznaczonej się udała, tam zaś kije jakoweś po trzy razem połączone wyciągnęła i misteria nad nimi odprawiać poczęła. Każdy z tych potrójnych kijów miał u góry niewielką wajchę, a nad nią coś, co Roweromaniakowi jego fotograficzny aparat przypominało, przynajmniej z grubsza. Posiadacze tych urządzeń ustawili się w rzędzie (równo jakby na żołnierskiej musztrze) w pewnej odległości od sypialni, kierując obiektywy jej stronę i intensywność misteriów swych jeszcze zwiększając. Wszyscy też (a była to spora gromada gawiedzi płci obojga) klęli w żywy parowóz każdego, kto pomiędzy rozstawione kije a sypialnię wejść się ośmielił. Jaki był cel tych zabiegów Roweromaniak może się jedynie domyślać: zapewne chcieli przyłapać in flagranti jakowyś parowóz przytulony w czułym sam na sam do mocno jeszcze rozgrzanej lokomotywki. Niecny proceder podglądaczy zakończyła około godziny jedenastej ulewa, która nad Wolsztynem się rozszalała, zmuszając Roweromaniaka do poszukiwania dachu nad głową. Galeria: 1081D.

1081. Majowy łykend w Wolsztynie